Towarzystwo mi w tym roku nie dopisało, różne były powody, wymówki i inne zrządzenia losu. Zdarza się, byłem na to gotów gdyż od początku zakładałem że taka sytuacja może mieć miejsce. Skrzętnie zaplanowałem sobie wyjazd, dwa tygodnie wcześniej zrobiłem rezerwacje w schroniskach i trzymałem kciuka za dobrą pogodę w wybranym terminie. A termin losowy nie był. Chciałem jechać możliwie wcześnie a jednocześnie ograniczały mnie przepisy zakazujące wstępu na słowacką część Tatr gdzie miałem obrane najważniejsze punkty mojej wycieczki.
Jako środek lokomocji wybrałem mój świątecznie zakupiony samochód, wyjechałem późnym wieczorem czy raczej na skraju nocy, krótka drzemka w Nowym Targu, mycie ząbków na stacji paliw i około godziny ósmej rano byłem na podwórku gospodyni, która zgodziła się (za skromną opłatą rzecz jasna) przechować mój samochodzik. Plecak na plecy i w drogę na zamierzony szlak.
Kasprowy Wierch, Czerwone Wierchy, Chuda Przełączka, Dolina Tomanowa, Schronisko Ornak.
Plecak od samego początku wydawał mi się ciężki. Pogoda chyba jeszcze bardziej przygniatała. Czuć było że to powietrze coś ciekawego przyniesie. Na względnym spokoju, rozbierając się z polara i podwijając rękawki dotarłem na Kasprowy w dwie godziny. Spacer przyjemny, ludzi (p0mijając robotników) na szlaku spotkałem troje. Na szczycie kilka zdjęć, kawa i batonik na śniadanie i dalej szlakiem na "czerwone", odwracając się tyłem do wysokich, głaskanych przez chmury szczytów.

Tak jak wspomniałem, ludzi było niewielu ale Ci, których spotkałem potrafili mnie rozbawić. Na przykład parka turystów, dziewczynka w krótkich spodenkach i delikatnej koszulce, chłopak w trampkach niosący plecak dla nich dwoje, spotkani na Kopie Kondrackiej zadali mi pytanie na rozmiękczenie : "którędy do Zakopanego". Nie dało się zachować powagi, szybko jednak opanowałem się z napadu śmiechu i powiedziałem co wiedziałem, biorąc pod uwagę ich potrzeby.

Od Chudej Przełączki zrobiło się na szlaku trochę ciasno. Emeryci, renciści, wycieczki zagraniczne, rodzinki z dziećmi poubierani w kolorowe plastikowe pelerynki skutecznie spowalniali marsz. Rozbawił mnie co prawda jeden młodzian na jednym z punktów widokowych zwracając się do swego rodziciela: "tato, musimy już iść bo teletubisie nas doganiają" (wskazując mało gustownie paluszkiem na wspomnianą wcześniej rodzinkę w kolorowych pelerynkach) :) Humor który miałem i tak dość dobry został mi poprawiony przez tego młodzieńca :) Zostało mi zejście Tomanową doliną ... długie, dłuuuuuugie i nudne zejście do schroniska. Mój żwawy krok jednak wyszedł ni na dobre, parę minut po przekroczeniu progu "Ornaka" zaczęło padać, trochę mocniej niż wcześniej. Nie przestało już do rana.

W schronisku spotkały mnie dwie nowiny, zwyczajowo dobra i zła a może nawet dwie złe. Pierwsza zła to taka, że na ciepłą wodę do kąpieli muszę poczekać jeszcze 2 godziny, druga - pas biodrowy mojego niegdyś kupionego na szybko plecaka nie wytrzymał napięcia i uległ ciężarowi w związku z czym czekała mnie operacja (igła, nitka, nożyczki, zipy cudem znalazły się w moim bagażu). A z tych dobrych do to czynnik ludzki. Rozłożony już w pokoju obywatel okazał się dość rozmowny. Z nawiązanego dialogu wyszło, że następnego dnia idziemy w tym samym kierunku. A więc mam towarzystwo. Towarzystwo które później okazało się bardzo istotnym czynnikiem... cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz