wtorek, 21 lipca 2015

Byłem sobie w górach (część 2 )

Wspomniałem wcześniej o dwóch istotnych sprawach, tzn o towarzyszu podróży i deszczu. Obydwa te czynniki okazały się bardzo istotne drugiego dnia.
Poprzedniego dnia umówiliśmy się, że wstaniemy o godzinie piątej, na spokojnie spakujemy mandżur i udamy się w obranym kierunku.

Schronisko Ornak , Ornak, Siwy Zwornik, Błyszcz, Bystra, Starorobociański, Końćzysty, Schronisko na Polanie Chochołowskiej.

Spałem słabo, przewracałem się na łóżku, do tego świadomość że nad moją głową, na łóżku piętrowym śpi obcy gość. Słowem noc była słaba. Przysnąłem jednak na chwilę bo obudził mnie budzik. Nieśmiało spojrzałem na towarzysza dzisiejszej wyprawy, bez ruchu spał. Z jeszcze większą nieśmiałością wyjrzałem przez okno. Padało. Padało spokojnie, miarowo i wyglądało jakby nigdy nie miało przestać. Moje nadzieje na udany wypad poległy. Zacząłem zastanawiać się nad planem awaryjnym, którędy dotrzeć do Schroniska w Chochołowskiej gdzie miałem spędzić kolejne dwie noce. Między czasie poruszył się śpiący obok Łukasz. Szybka wymiana spojrzeń i wyszliśmy na korytarz aby tam przedyskutować zastaną sytuację. Miałem wątpliwości, dużo wątpliwości za to kolega miał zupełne inne nastawienie. Zabraliśmy nasze rzeczy z pokoju, śniadanie, pakowanie, ostatnie poprawki a w tym czasie zostałem zarażony optymizmem. Wspomnieliśmy też słowa jednego człeka śpiącego w naszym pokoju "nie ważna jest pogoda, jest plan do zrobienia." Okazało się to motto dzisiejszego dnia. W korytarzu spotkaliśmy jeszcze kobietę, ze łzami w oczach patrzyła przez okno na zachmurzone, niebo. Bardzo jej zależało aby iść tam gdzie zaplanowaliśmy My - na Bystrą!


    Nudne leśne podejście na Ornak przez Iwanicką Przełęcz, między czasie rozmowa o pierdołach która jednak skutecznie przyśpieszała upływ czasu. Ostatnie stopnie i na wejście niespodzianka - łopata stanęła przed naszymi oczami. Nie mam tu na myśli szczytu na głównej grani ale taki przedmiot do przerzucania węgla, z trzonkiem itp. Nie mam pojęcia co miał na myśli człowiek tam ją ustawiający ale tym akcentem urozmaicił nam widoki. W chmurach jednak nie zawsze jest fajnie. Szybko przebrnęliśmy przez szczyt który jest dla mnie nieodgadniony w swoim rozkładzie i czym prędzej przemieszczaliśmy się dalej. Kroczek po kroczku, obserwując tylko chmury i czując na sobie dużą wilgotność powietrza. Obydwaj zgodnie przyznaliśmy, że klimat w jakim przyszło nam dziś wędrować zdaje się być mroczny, wręcz straszny momentami. Podręcaliśmy jeszcze atmosferę wspomnieniami kilku filmów z mgłą i złymi mocami w treści. W głowie rodziły się cuda a mżawka nie odpuszczała. Zdawało się być tylko coraz zimniej.

Po przekroczeniu Polsko-Słowackiej granicy czekał na nas komitet powitalny, co prawda bez chleba i soli ale wrogości w tych zwierzętach też nie było. Wyraz pyska napotkanych kozic skłaniał do zastanowienia kto jest bardziej zdziwiony tzn. my na widok kozic czy kozice na nasz widok. Zwierzaki widać jednak przyzwyczaiły się do dwunożnych, stąd też pozwoliły zrobić sobie kilka zdjęć i poszły w swoim kierunku, przeciwnym od naszego.


Na Bystrą dotarliśmy bardzo szybko, oczywiście dało się wcześniej poczuć różnicę w znakowaniu szlaków. Rzadziej rozmieszczane za słowacką granicą znaki były sporym utrudnieniem  zwłaszcza że widoczność nie przekraczała czterdziestu metrów w najlepszych momentach. Na górze widok oczywiście nie powalił. Taki sam był przez całą naszą podróż od początku do końca tego dnia. Chmury. Z czasem tylko ludzi przybywało. Można jednak postawić punkt na mapie, zapisać sobie w pamięci że tam byłem.  Przyznam, że gdyby nie mój towarzysz tego dnia, nie zrobiłbym tego sam! :) Na szczycie trzeba było zrobić coś, aby uwiecznić tam swoją obecność. Jako że zwykłe zdjęcie podchodzić mogło pod fotomontaż z każdego innego odwiedzonego dziś wzniesienia, z pomocą zastanych na Bystrej przedmiotów takich jak rura z betonową podstawą i porzucona koszulka stworzyliśmy coś na wzór flagi. Szybka sesja zdjęciowa w oznaczonym punkcie i padło hasło do powrotu.



Jako że nigdzie nie odpoczywaliśmy dłużej niż dziesięć minut, pogoda nie rozpieszczała, ciągle mżący deszcz  i wiatr skłaniały do szybkiego zejścia a widoki na przyszłość były raczej nieciekawe, rzekłbym niezmienne, to już  w porze obiadowej byliśmy już w Schronisku na Polanie Chochołowskiej. Zasłużone piwko, obiad, krótka pogawędka i życiowa rozkmina, co będzie jak w życiu jednego czy drugiego pojawią się dzieci, jak wpłynie to na zwiedzanie górskich szlaków stanowiły zwieńczenie tego spotkania na dziś. Pożegnaliśmy się, Łukasz wracał nocnym pociągiem nad morze a ja zakwaterowany w schronisku ułożyłem się do snu wcześniej przygotowując z grubsza rzeczy na następny dzień wyprawy. Dzień wydawać by się mogło dla mnie kluczowy.   cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz