czwartek, 23 lipca 2015

Byłem sobie w górach (część 3 )


   Pokój spory, obudziłem się tak, jak miałem nastawiony budzik, o piątej. Cichaczem by nie budzić śpiących w pokoju po zakrapianej nocy turystów, wstałem, zebrałem swoje rzeczy i zszedłem na dół zjeść szybkie śniadanie, uzupełnić zapas wody i pomaszerować. Dla odciążenia plecaka zostawiłem sporo rzeczy na łóżku, zgodnie z tym co poradziła mi pani w recepcji. Podobnież na brudne skarpetki nikt się nie rzuca a łóżko miałem zarezerwowane na dwie noce. Po wyjrzeniu przez okno przeszedł mnie jednak dreszcz obawy że widoczność na szczycie będzie taka sama jak dzień wcześniej, czyli brak widoczności. Ale jak to mówi motto ostatniego dnia "... jest plan do zrobienia".

Polana Chochołowska, Wołowiec, Rohacze, Smutne Sedlo, Smutna Dolina, Sedlo Zabrat, Rakoń, Grześ, Schronisko na polanie Chochołowskiej.

Śniadanie zjedzone, woda uzupełniona, plecak na plecy i w drogę. Wyjątkowo lekkie obciążenie na grzbiecie, wczesny poranek, ludzi na szlaku brak gdyż jeszcze kszątają się w schroniskach więc spokojnie, własnym tempem przemieszczałem się ku górze. Idąc w obszarze leśnym słychać było szumiący pomiędzy wierzchołkami drzew wiatr, ciężko było wyczuć co przyniesie. Mniej nastawiony na krajobrazy a bardziej na przejście szlaku brnąłem jednak do przodu. Gdy las ustępował otwartym przestrzeniom zacząłem się trochę zastanawiać nad tym, gdzie mnie ten szlak poniesie. Mała znajomość topografii nie pomagała. Pojawiające się co chwila kolejne szczyty przywodziły do głowy pragnienie abym nie musiał na nie wchodzić. Zdawały się wysokie. Niestety, szlak o lekkim nachyleniu w początkowej fazie zawsze zwiastuje strome podejście w końcówce. I tak też było tym razem. Musiałem sprostać podejściu, ale w końcu jestem w górach.

 
 Na szczęście to tylko Wołowiec. Na szczęście z kolejnymi minutami, wiatr wiejący coraz mocniej rozganiał chmury zza których coraz śmielej wyglądało słońce. Świadomość tego, że na górze coś zobaczę dodawała sił i nogi niemal same wskakiwały na kolejne stopnie. To co zobaczyłem już na podejściu pod Wołowcem przekroczyło wielokrotnie moje oczekiwania. Dajmy na to że była to nagroda za poprzedni, co tu kryć widokowo mierny dzień. Poranne słońce, chmury ustępujące z wierzchołków, coraz szerszy widok dookoła i ostry wiatr śmigający po twarzy. Tak! mógłbym tam zostać na dłużej! Widok po który ludzie wczłapują się na szczyty rozpościerał się  w każdym możliwym kierunku. Dookoła mnie widać tylko dwóch ludzi, panowie wstać musieli sporo przede mną i wybrali się łapać poranne promienie słońca w obiektywy swoich aparatów. Nie byłem więc gorszy :)


Mógłbym tam zostać dłużej, ale nie tym razem, na dziś miałem zaplanowane przejście granią Rohaczy i nadrobienie krajobrazowych zaległości. Szedłem tym szlakiem rok wcześniej. Z tym że w odwrotnym kierunku, z fajną ekipą ludzi a nie tak jak w tym roku samotnie. Pogoda wtedy jednak nie dopisywała i mało co widzieliśmy. Brak widoczności rok wcześniej skłonił mnie aby przejść ten szlak jeszcze raz lecz z tyłu głowy rodziły się też obawy, że mogę nie zobaczyć tego, co upragnione. Los się jednak do mnie uśmiechał, podejście pod grań, kije trekingowe przypięte do plecaka solidnie zaciśniętego paskami i wydawać by się mogło po paru krokach widziałem pierwsze łańcuchy. 
Wiał wiatr, niesamowicie wiał wiatr. Do tego doszedł efekt ekspozycji i na szczycie i przyznaję szczerze, miałem nie małe obawy czy zdołam ustać na wąskiej ścieżce. Zrobiłem kilka zdjęć kucając, opierając się kolanami o wystające skały, szukałem stabilizacji. Zrobiłem kilka zdjęć i stwierdziłem że lepiej (czyt. bezpieczniej) będzie poszukać jakiegoś stabilniejszego miejsca. Groźnie wyglądająca grań dała się łatwo przejść. Kilka łańcuchów, zeskoków z wysokości, pomyłki na szlaku (bo znaki jakieś takie nieczytelne) i zszedłem z Ostrego na Płaczliwy Rohacz. Wrażenia godne zapamiętania na kolejne lata. Na początku było groźnie ale szybko przyzwyczaiłem się do wysokości, wąskiej ścieżki i co chwila wychylałem się do przodu aby zaspokoić swoją ciekawość do stromych ścian. Już teraz wiem że na pewno będę chciał tam wrócić kolejny raz :)





Widok niesamowity, nadrobiłem co chciałem, pobawiłem się kroplami rosy które zamarzły na trawie (czynnik chłodzący wiatru zrobił swoje z temperaturą) i bardzo spokojnym krokiem zszedłem na rozejście na Smutnym Sedle. Tu dopiero zobaczyłem kolejnych ludzi. Niestety język polski był im obcy więc nie pogadaliśmy.

Rzuciłem jeszcze okiem na odwiedzane rok wcześniej Tri Kopy, wydawały się groźniejsze niż je zapamiętałem. Przejście ich było jednak ciekawym doświadczeniem.
 

 Przygotowując się do wyjazdu obliczyłem że przejście dzisiejszego szlaku (wg map) ma mi zająć ponad 10 godzin (czy nawet 12). 
Nie rozsiadałem się zatem, tylko w zdrowym tempie pomaszerowałem w dół. Opuściłem sobie kijki, które oprócz tego że stanowią dobrą asekurację na zejściach to jednak spowalniały mnie bardzo. Na rozejściu przy Rohackich Plesach minąłem jakąś grupę młodzieży z przewodnikami a później ludzi już tylko przybywało.


   Nic dziwnego, godzina była słuszna i zbliżałem się do mało wymagających a bogatych widokowo szlaków stanowiących dla niektórych wręcz szlagierowe ścieżki przez Grzesia i Rakoń na Wołowiec. Sprawnie doszedłem do Rakonia i zorientowałem się że wyrobiłem sobie spory zapas czasu, bardzo solidny zapas czasu. Mogłem zatem trochę posiedzieć, odpocząć. Mogłem, tylko że siedząc robiło się chłodno. Nie śpiesząc się zatem potuptałem na Grzesia, tam chwila odpoczynku i powoli, spokojnie jak nie wiem co, zszedłem do schroniska.

  Mimo wolnego tempa zszedłem jeszcze za wcześnie. Była godzina czternasta! Przejście szlaku który wg map wyceniany był na dwanaście godzin zajęło mi ...osiem. Popołudnie dla siebie. Skorzystałem z pustek w hotelowej części schroniska. Prysznic, dawka witamin, obiad okraszony deserem - tutejszym specjałem (szarlotka z bitą śmietaną i sosem jagodowym) i zameldowałem się w śpiworze. Pobudka o godzinie piątej rano i intensywny marsz zrobiły swoje. Zasypiając myślałem że został mi już tylko jeden dzień w górach. Odleciałem na kilka godzin.   cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz