W nocy obudził mnie skurcz. Nie jest to częste zjawisko na moim ciele a więc to był znak że poprzedniego dnia jednak coś się działo. Zaciśnięcie zębów, rozciągnięcie i dało się zasnąć. O poranku, po budziku pierwsze, no może drugie kroki skierowałem do przemoczonych poprzedniego dnia butów. Wilgotne... trzeba będzie się inaczej zorganizować, spakować dodatkową parę skarpet. Lekkie śniadanie, buty do auta aby jeszcze chociaż chwilę korzystały z możliwości suszenia. Nie oszukiwałem się jednak, że przy panującej wilgotności powietrza miało to mały sens. Upewniłem się czy wszystko co nam na dziś potrzebne znalazło się w podręcznym bagażu i ruszyliśmy zgodnie ze zmienionym planem...
Wpi***dol (czyt. dewastacja) DZIEŃ 2 ( Palenica Białczańska, Rysy)
Aby zrealizować to, co wstępnie było zaplanowane na drugi dzień naszego wyskoku musielibyśmy wyjść skoro świt, skróciłoby to o kilka godzin czas w którym woda uciekała z naszego obuwia. Stąd mała zamiana i drugiego dnia postanowiliśmy zdobyć jeden z najwyższych szczytów w tatrach, dostępny szlakiem turystycznym a jednocześnie najwyższy szczyt, który chociaż fragmentem łapie się w granicach naszego kraju. Zapłaciliśmy słono za parking w Palenicy i ruszyliśmy w górę asfaltową drogą, wtopieni w nieliczne ale jednak dające się zauważyć, grupki turystów wędrujących (jak się domyślałem) głównie nad Morskie Oko i do Doliny Pięciu Stawów.



Nie było się nad czym zastanawiać tylko wypadało się zebrać do dalszej drogi, wg szlakowskazów trasa jaka została do pokonania miała zająć ponad trzy godziny. Po okrążeniu stawu zaczęły się stopnie a po stopniach znów stopnie i stopnie.



"Polski wierzchołek" wydał mi się zatłoczony dlatego też skorzystałem z dobrodziejstw układów międzynarodowych i przeskoczyłem sobie za granicę. Zawsze to cztery metry wyżej :) Część Rysów po słowackiej stronie była odwzorowaniem tego, co dzieje się na szlakach u naszych południowych sąsiadów - było pusto. Głęboki wdech górskiego powietrza wypełnił moją pierś. Oczy cieszyły się każdym większym przebłyskiem zwiększonej widoczności. Zaspokoiłem swoją ciekawość na wystarczającym poziomie gdy moim oczom ukazała się jej wysokość Wysoka. Uczciłem tą chwilę tabliczką czekolady, może też po to aby jej w dół nie nieść.


Posiedziałem
jeszcze dłuższą chwilę, molestując aparat odpocząłem i gdy zaczynałem już
organizować się do zejścia moim oczom ukazał się widok, jakiego się
dzisiaj nie spodziewałem. Znajoma facjata i czarny kubraczek. Wszedł!
To nic że pół godziny później, motywowany przez każdy najdrobniejszy nawet impuls (wyprzedzająca dziewczynka z różowymi paznokciami była tego przykładem) ale człowiek spisany przeze mnie na straty podołał wyzwaniu. Uwierzyłem w tego faceta na nowo! :)


Zejście to już na dobrą sprawę sielanka. Łańcuchy zdawały się jeszcze mniej potrzebne i tylko mokre kamienie starały się utrudniać sprawne schodzenie co jakiś czas odbierając mi przyczepność. Oprócz dwóch podpórek zaliczyłem jedną kontrolną wywrotkę i to jeszcze przed Czarnym Stawem.
Na szczęście bez poważnych konsekwencji i w całości dotarliśmy do schroniska nad Morskim Okiem. Krajobraz tutaj trochę uległ już zmianie. Co prawda chmury nie ustąpiły ale ludzi trochę przybyło pomimo marnej widokowo pogody. W środku znalazło się miejsce przy stoliku na którym zjedliśmy spokojnie obiad i po wysączeniu zasłużonego chmielowego napoju, dla uczczenia kolejnego sukcesu, ruszyliśmy na asfalt wiodący nas do zaparkowanego osiem kilometrów dalej samochodu.
Po powrocie do Zakopanego zaliczyliśmy absolutny pad na łóżka. Aktywność na jaką było mnie stać to prysznic i obejrzenie tego co udało się ująć aparatem. Zasnąłem i spałem jak niemowlaczek do samego rana. Spokoju dodawała myśl że następnego dnia odpoczywamy. Żadnych gór, męczenia się, łażenia po szlakach czy wchodzenia na większe przewyższenia niż te z dolnych do górnych Krupówek :) Czysty relaks.cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz